Z imprezy wyszedłem w noc, zaskoczony odkryciem, cieplejszą niż przy zachodzie słońca. Nie piłem, nie mówiłem, ruszałem ustami. Marionetka mojego ciała jadła, piła, słuchała i przytakiwała. Tak, nie - nie, tak. Rytm odpowiedzi śpiewał mi w głowie własną melodię. W końcu zmęczony tym rezonansem, wybiłem się do odlotu. Krok za krokiem zmierzałem do hotelu, jak zawsze, nie w tym kierunku, w którym powinienem. Pojawiło się to uczucie, że nigdzie nie czuję się obco, a przecież każda ulica w tym mieście była mi nieznana. Nie byłem sam, samotność szła obok, krok w krok, niczym cień w moich oczach. A może to cierń? Może powinienem był się zatrzymywać, usiąść na zimnej ławce i pozwolić, by samotność poczekała na mnie w hotelowym pokoju? Nie zrobiłem tego, chyba z obawy, że nie wypuści mnie do środka. Po niebie wolno przeciągały się chmury, lekko srebrząc się bliską pełnią Księżyca. Gdy patrzyłem w górę, traciłem grunt pod nogami. Równowaga, którą utrzymywałem dzień wcześniej, tej nocy prawie ni