Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2022

III. Kapturek (fragment)

Szła lasem przybłęda, zziębnięta, zsiniała Szła do babci, co w domu, pod lasem mieszkała. Piosenek nie nuciła, klęła tylko czasem To "kurwa", to "ja pierdolę", coś tam "z tym kutasem". Babcia miała kasę, mało, lecz nawet starczyło By kolejne dni o chlebie, jakoś się przeżyło. Czasami jeszcze na wino, tanie, zostawało Jeśli nie, dziewczę, ciało młode, w kursy oddawało. -- Sat Sep 01 2012 01:30:40 GMT+0200

II. Pinokio

Zaprawdę żyjesz w twardo oprawionej skórze Nie sposób jest opisać każdą taką chwilę Gdy raz pod wodą, toniesz, to znów w górze Unosisz się, spadasz, brniesz kolejną milę. Chciałeś być Chłopcem, miałeś wielkie plany Czuć zimno, ciepło a nie drzazgę w ciele I mówić prawdę, wznosić peany Ku chwale Ojca - Stworzyciela. Leżysz w drewna stosie W popiół zagrzebany Iskra już skacze ci po nosie Żegnaj Pinokio, mój kochany. -- Thu Dec 13 2012 13:32:58 GMT+0100

Wrzesień

Gdy twarz do twarzy, krwią splątane losy W końcu padają umęczone ciała Jeden na drugim, jak kurhanu stosy śmierci obietnica spełniła się cała. Nie wstać, nie ruszyć w tę obłędu drogę Jakże jest łatwo ulec martwej chwili Nie stąpać, leżeć wiecznie mogę Byleby oni zawsze przy mnie byli. -- Mon Sep 17 2012 22:43:37 GMT+0200

Persefona

Tu żyć i umrzeć, nie trzeba tak wiele Domem jest grób mój, płaczem przyjaciele Tworzą chór umarłych, jam jest ich widownią Słucham, płaczę, tęsknię za światła pochodnią Która wolności drogę ku górze mi wskaże Uwolni mnie od niego, mrok z serca wymaże. Żyłam światłem, powietrzem i poranną rosą. -- Tue Sep 25 2012 14:02:16 GMT+0200

Śmierć jedzie na wojnę

Na wojnę śmierć wyślemy Niech kosi młodość z rękami na karabinach A krwi co popłynie z gardeł Pić nie pozwolimy trawie. I pośród ciał wyprawionych w skore Wybierzemy najmłodsze i najpiękniejsze By pomnikiem zwisało z drzewa Ku chwale zwycięzców. Na pamiątkę ciała Głowę udekorujemy drutem zardzewiałym Od deszczu i śniegu I powietrza. W rowach skrzaty bez głowy Wylegują się nieskrepowana postura A mech rośnie im Za paznokciami. Spojrzymy w twarze tym Którzy żyją martwi najdłużej Z uśmiechem przyklejonym Do ust. I nawet gdy zamknę oczy Nie ucieknę. Śmierć pewnie trzyma Palec na spuście mojego życia. -- Kraków, Mon Dec 31 2012 02:16:40 GMT+0100

Pola śmierci

Na polu tym nie ma kwiatów, nic nie oddycha Twarde jak kości wiją się korzenie, Nie rosną ku górze, ciążą ku ziemi Obrosnąć chcą w zapomnienie. Niczym królewna, śpiąca w biały dzień Rozwianym włosem nadaje pozór chwili Usta zawarte, powieki domknięte W kąciku warg tli się tylko cień. Bez imienia, ale nie bez twarzy Bez rąk, ale nie bez dłoni Bez głowy, ale nie bez myśli Czas już cię nie goni. Leż, proszę, nie drgnij Umrzeć będziesz musiał Nie zakopią we mnie twego ciała, Proszę, ramionami nie wzruszaj.

Każdy dzień

Wspomniałaś o śniadaniu - tego poranka twoje zmrożone ciało błyszczało niechęcią, głód w oczach mieszał myśli - dlatego nie zostałem. Wróciłem później, dla ciebie za wcześnie, jak zwykle - leżałaś martwiąc się pozycją przerwanej ciszy, patrząc na mnie jutrzejszymi oczami. Palce wyrwane z kontekstu, rozrzucone bezwładnie po pokoju nudziły się już drugą godzinę gdy ja, zbierając chwile zapomnienia ścierałem z ust twoją dawno zapomnianą czułość. Kolacja nie miała smaku - wypatroszone warzywa mieszały się z kolorami wieczoru, a ty siedziałaś obok, blisko, by być nieobecna całą sobą. Tej nocy powieki nie grały za dobrze swej roli, patrzyłem na przepływającą noc zabijając każdą rodzącą się myśl i ciebie. -- Kraków, 20150317, 11:43

Papierowe królestwo

Papierowe królestwo Na kartce twojego Zeszytu Od Łez Jest wciąż jeszcze Niezdobyte. Toczą się wielkie wojny O następną stronę, Atrament zalewa jak krew Pola bitew. A mała dziewczynka Płacze, I pisze te łzy W swoim zeszycie. Słyszycie, jak kapią, Jak skrzypi pióro, Okrzyk bojowy Zagrzewa do walki. A ona płacze, Słowo za słowem, A każde słone, A każde mokre; Wpisuje się Rzeką swoich łez W nieskończony strumień Wszystkich zmartwień, Księgę zaczętą przez Boga Jeszcze przed Początkiem. A Papierowe Królestwo Trzyma się dzielnie, Choć wiatr przewraca kartkami, I słychać jak inne, wyrywane, Przepadają w koszu na śmieci. Oto jest twoje królestwo, Oto jest Twoja Prawdziwa Łza.

I. Śnieżka

Zgryziona szklanka szczerbą grozi światu Stojąc u wezgłowia sczerniałej staruchy. Jej niemoc, jak pąk dawno zwiędłych kwiatów Szczerzy jeno zęby spróchniałej posuchy. Czarem wypalona maska nienawiści Skręcona powrozem w zmarszczki zapomnienia, W kącie ust oddechem, coś tam jeszcze świszczy, Zbiera się grudka starczego ślinienia. Dłonie drżąc niemocą, pląsają szalone, Zadzierzgnięte szpony chwytają powietrze, W tym ciele brak duszy, wiatrem poruszone Ciało udawać chce życie, i udaje jeszcze! -- Kraków, Tue Jul 10 2012 03:04:48 GMT+0200

A tam stoją oni

A tam stoją oni. A ona ma dłonie dziurawe pamięcią Tuli je szczelnie do swojego ciała. A on ma doły zakropione wodą Liszaje myśli porastają uszy. A ona mniejszy się objęciem ramion Posągiem miękko z ciała tkanym ciepłem. A on rozdęty jest dotykiem chłodu Opuszkiem palca rani ją do głębi. A ona myślom włosy zdziera z głowy Warkoczem tkane nieukobiecenie. A on zazdrością napina muskuły Prężąc podatność na zerwaną chwilę. A ona liże zapach jego potu Feromon duszy ciśnie się przez skórę. A on jest głuchy na widok jej oczu Zaciska powiek niechciane rozdarcie. Stoją tak, objęci wyrwanym kontekstem Czy to przytuleni czy w próbie zerwania. A ona tkwi w nim pod byle pretekstem A on ją utrzymuje w pozie zawahania. -- Kraków, 22 grudnia 2012, 02:40

Stanisław Grochowiak - Rozbieranie do snu

Chodzimy razem Po tym wielkim wnętrzu Ona w smołowej Ja w błękitnej sukni Ona z zaledwie Zieloną łysiną I tu Powiada Będzie gwóźdź najpierwszy Tutaj powiesisz Cytrę obu rąk A czy szczygieł Może w nich? Ja pytam Ona jest głucha w obu czarnych gwiazdach I tu Powiada Będzie gwóźdź następny Tutaj powiesisz Srebrny woal płuc A czy ta róża Może w nich? Ja pytam Ona jest ślepa w obu ostrych uszach I tu Powiada Będzie gwóźdź na głowę Wieszaj ją lekko Dziobem w strop podłogi A ja Nie pytam Ja stoję tak biały Z kręgiem jak Chrzciciel Nad drucianą szyją

Aleksander Nawrocki - Kiedy dziewczyny, którym przynosimy kwiaty

Kiedy dziewczyny, którym przynosimy kwiaty i dłoń podajemy w rękawiczce z jedwabiu nieba, idą do łóżka z nienawistnymi nam mężczyznami to z początku boli Później patrzymy już spokojniej jak rodzą nie nasze dzieci, przyjmują policzki i zdrady, a nasze wiersze bolą je po latach przy życzliwie otwartym lustrze. Ale to jeszcze nie koniec. Wiemy, że za kilkanaście lat ich dziąsła zaczną żuć zapewnienia, że tylko nas kochały wtedy róża przestanie być kwiatem, a księżyc szybko zajdzie i grzechy wejdą do mieszkań w wypłowiałych, niemodnych sukienkach. Bezzębna dobroć opinać będzie ich ciężkie ciała.

Źniwa

Nacinam jej oczodoły do płaczu mój uśmiech pełznie po skórze. Nacinam jej oczodoły do śmiechu zaprasza mnie pocałunkiem do siebie. Nacinam jej oczodoły do grzechu wchodzę w nią głębiej niż nóż. Nacinam jej oczodoły do słów językiem drażnię jej pewność. Nacinam jej oczodoły do boga modlitwą wyrywam z niej trzewia. Nacinam jej oczodoły do siebie odbiciem krwawi w mych snach. I wreszcie Nacinam jej oczodoły do ssania miłością wycieka w pośpiechu nie gonię jej nich krwawi po śladach obudzę się u celu. -- Kraków, 11.02.2013

Włos

Gdy pytałem o jej imię, uciekała słowem. Gdy patrzyłem w jej oczy, uciekała w moje. Gdy mówiłem jej imię, krzywiła się - nie to imię. Gdy dotykiem mówiłem prawdę, nie słuchała kłamstw. Gdy po latach znalazłem jej włos Siedziałem z nim przez wiele godzin Trzymając w dłoni Jak zasuszone wspomnienie. Nie było już co pieścić Chwile utkane dla chwil minęły Noc urodzona by nas nagradzać I dzień by nas karać. Gdy wchodziłem w nią tak głęboko, Że nie było już czym oddychać Widziałem siebie, gdy siedzę z nią Z jej włosem zgubionym tego dnia W drodze pomiędzy łóżkiem a łazienką. W drodze pomiędzy dzisiaj a jutro W drodze pomiędzy wczoraj a dzisiaj - W jednej dłoni zatrzymam czas W drugiej trzymałem jej włos. -- Kraków, 14 maja 2013, godz 00:51

Charles Baudelaire - Padlina (Przełożył Mieczysław Jastrun)

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna, W ten letni tak piękny poranek: U zakrętu leżała plugawa padlina Na ścieżce żwirem zasianej. Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety, Parując i siejąc trucizny, Niedbała i cyniczna otwarła sekrety Brzucha pełnego zgnilizny. Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze, Jakby rozłożyć pragnęło I oddać wielokrotnie potężnej Naturze Złączone z nią niegdyś dzieło. Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy, Co w kwiat rozkwitał jaskrawy, Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy, Żeś omal nie padła na trawy. Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra I z wnętrza larw czarne zastępy Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta Na te rojące się strzępy. Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało, Jak fala się wznosiło, Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało Samo się w sobie mnożyło. Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym Jak wiatr i woda bieżąca Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym W opałce obraca i wstrząsa. Forma świata

Bohdan Urbankowski - Erotyk dla następcy

Przeprowadź ją przez pokój niby ścieżką wśród lasu na stole zapal różę dobrą jak nocna lampka Potem rozbieraj ją delikatnie z obronnych gorsetów z zaciśnięcia rąk drżenia ramion ... Otul szeptem. A jeśli kiedyś wybiegnie nagle z pokoju biegnij za nią nie pozwól ukryj jej twarz w swych wielkich rękach mów słowa dużo słów te wszystkie których ja zapomniałem których się wstydziłem Proszę cię ty którego nienawidzę który przyjdziesz po mnie by z jej drobnych piersi zdrapać ślady mych rąk rozchylić jej kolana proszę cię bądź dla niej dobry II Nie wiesz że będziesz kochał mnie że powie ci słowa wypróbowane ze mną że w jej włosach poczujesz mój oddech na jej brzuchu napotkasz nocą moje ręce I jeśli czasem wciągając cię w siebie aż do zachłyśnięcia pomyli nasz imiona - nie myśl o mnie z nienawiścią to ja uczyłem ją jak dziecko nie wstydzić się krzyku imion nagich ciał to ja czasem jeszcze mówię do ciebie wtedy myślałem że mówię tylko d

Rafał Wojaczek - Nigdy zgoda

Ty jesteś mój mężczyzna Znam smak Twego nasienia Bo kiedy z Ciebie piję odbieram Ci życie Nie wiem czy to jest miłość Ja się mszczę I przykro mi gdy Twój spazm jest słabszy niż zwykle I dopytuję wiedząc: moja wina Lecz wiedząc że Ty mi nie odważysz się o tym powiedzieć Ja mogłabym powiedzieć: ta delikatność jest Tchórzostwem Lecz wiem: też wiesz i wierzysz, że nie powiem Zyskiem wzajemna wdzięczność Może to jest miłość Więc milczę Milcząc walczę o życie Bowiem Ty Też się mścisz i przypuszczam: za to, żeś jest mój Nie zgodzimy się nawet pod wspólną kołdrą snu

Jan Twardowski - Spotkanie

Barbarze A.   ta jedna chwila dziwnego olśnienia kiedy ktoś nagle wydaje się piękny bliski od razu jak dom kasztan w parku łza w pocałunku taki swój na co dzień jakbyś mył włosy z nim w jednym rumianku ta jedna chwila co spada jak ogień nie chciej zatrzymać rozejdą się drogi --- samotność łączy ciała a dusze cierpienie ta jedna chwila nie potrzeba więcej to co raz tylko --- zostaje najdłużej

Wallace Stevens - Cesarz lodów śmietankowych; Imperator porcji lodów

Wezwijcie osiłka, co zwija wielkie cygara I każcie mu ubijać w kuchennych naczyniach Tłuste pożądliwością masło. Niech dziewki włóczą się w dowolnie wybranych Sukniach, a chłopcy niech przynoszą kwiaty Zawinięte w zeszłomiesięczne gazety. To będzie koniec zaszłości światowych. Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych. Weźcie z komody uczynków, Tej bez trzech szklanych gałek, ową chustkę, Na której wyhaftowała kiedyś trzy wachlarze I rozpostarła ją, by zasłonić nimi swą twarz. A jeżeli pokaże swe zrogowaciałe stopy, to tylko Po to, byśmy pojęli całą jej głupotę. Niech lampa rozjaśni mrok chmur burzowych. Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych. ------ Imperator porcji lodów Wezwij zwijacza wielkich cygar, Muskularnego, i każ mu ubijać W misie obleśne, maślane śmietany. I niech dziewuchy wałkonią się w sukniach Takich jak zwykle, niech chłopcy przynoszą Kwiaty w gazetach z zeszłego miesiąca. Niechaj się pozór przeistoczy w powód. Jedyny

Rainer Maria Rilke - Samotność (tłum. Janina Brzostowska)

Samotność jest jak deszcz. Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch; z równin niezmiernie szerokich, dalekich, w rozległe niebo nieustannie wrasta. Dopiero z nieba opada na miasta. Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu, kiedy ulice biegną witać ranek, i kiedy ciała, nie znalazłszy nic, od siebie odsuwają się rozczarowane; i kiedy ludzie, co się nienawidzą, spać muszą razem - bardziej jeszcze sami: samotność płynie całymi rzekami.

Stanisław Grochowiak - To chyba wszystko...

To chyba wszystko... To chyba wszystko, dumna panienko, wszystkom uczynił, czegoś pragnęła: trochę płakałem, niewiele, maleńko... A płacz właściwie był rzewną piosenką, bo choć sądziłaś, żeś mną owładnęła, kochałem trochę, niewiele, maleńko... Ot, tyle tylko aby mieć pod ręką szczyptę tęsknoty do tęsknego dzieła, tkliwości trochę, niewiele, maleńko... A dzisiaj wszystko dla innego wzięłaś, wszystkiego trochę, niewiele, maleńko...

O Ty mój smutku cichy - Krzysztof Kamil Baczyński

O ty mój smutku cichy, smutku gwiazdek maleńkich, Nazywałem, szukałem brałem ciebie do ręki. Jak to się ciało twarde tak w piasek albo w glinę zamienia w moich dłoniach, pragnienie każde- w winę. Jak to się - kiedy dotknę- kwiat przeobraża w ciemność, a poszum drzew - w głuchotę, a chmury - w grzmot nade mną. Jak to ja nieobaczny mijam, sam sobie błachy, i rzeźbę zanim zacznę marmur wypełniam strachem. Jak to ja nasłuchuję błyskawic w niebie trwogi. Jakże to ja nazywam każde czynienie- Bogiem? Otom strzęp oderwany od drzewa wielkich pogód, sam swym oczom nie znany obcy swojemu Bogu. Oto słyszę, jak w popiół przemieniam się i kruszę. I coraz mniejszy ciałem wierzę we własną duszę.

Jeśli wyjdziesz

Jeśli wyjdziesz Zabierz drzwi Niepotrzebne Będą mi. Jeśli wyjdziesz Weź powietrze Tym oddechem Żyję jeszcze. Jeśli wyjdziesz Zabierz oczy Ciemność we mnie Miękko wkroczy. Jeśli wyjdziesz Weź me dłonie Niechaj dotyk W pustce tonie. Jeśli wyjdziesz Zabierz dźwięki Zimne słowa Rodzą lęki. Jeśli wyjdziesz Wyrzuć słowa Tak zakończy Się rozmowa. Jeśli wrócisz... Mnie nie będzie Pusty pokój W mym obłędzie. -- Kraków, 20 maja 2013, 14.47

Prośba - Rafał Wojaczek

Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam I najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłam I choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiej Na pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziej Już w ostatni por skóry tak dawno mej wniknąłeś Że nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeś I choć nie wierzę by mógł być ktoś bardziej otwarty Dla ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz

Mieszkamy przez skórę - Ryszard Krynicki

Mieszkamy przez skórę za blisko, żeby jeszcze się zbliżyć: ta rozłąka, przez mężczyzn, których ci przypominam, trwa, poprzez mężczyzn, którzy wcześniej cię przemierzali, obcojęzyczny dworzec tekstu, przez kobiety, których nie zdobyłem na tyle, żeby o nich zapomnieć; tylko ten pierworodny lęk, to po nim się poznajemy jak po ojczystym języku na nieznanym dworcu; najbliżsi więc najdalsi, kochani nienawistni, dwa obce szczepy, które przyjęły się na tym samym pniu, na ściętym pniu spojrzenia, przerwanej rozmowy; oszczep przeszył dwa zwierzęta, zwierzęta oddechu, który utkwił nam w gardłach; oszczep? oddech? choćbyś go zaszczepił, nie spodziewaj się drzewa innego niż bezsenność; mieszkamy przez skórę za daleko, by mówić o rozłące; trwało to między nami jak zbyt długa podróż, kiedy pociąg się spóźnia i ty musisz sama czekać na bezludnej stacji z przygodnym nieznajomym; trwało to między nami? to bliskie oddalenie, ten ból pierworodny i oddech uproszczony do tchu; tak i wzr

Piętno - Paul Celan

Leżeliśmy już bez snu, bo w zegarze smutku, i zginaliśmy wskazówki jak różdżki, i odskakiwały, biczowały czas do krwi, i mówiłaś rosnącym półmrokiem, i dwanaście razy rzekłem "ty" do nocy twoich słów, i ona się otwarła, tak została, i do jej łona przytknąłem oko, drugie wplotłem ci we włosy, i oba związałem lontem, otwartą żyłą, i nadpłynął młody błysk. -- (przekład Jakub Ekier)

Przyjaciółko która jesteś innym mną... - Jean-Pierre Faye

przyjaciółko która jesteś innym mną szeptem bądź imię twoje przyjdź oddech twój niech się spełni pożądanie twoich warg i ud twoje ciało nocne i dzienne daj mi dzisiaj przyjmij zaklęcia moje tak jak twoje własne są przeze mnie zaklinane i wtrąć nas jedno w drugie lecz dzięki tęsknocie wybaw nas od tęsknoty niech tak się stanie -- (przekład Krystyna Rodowska)

Lizałem dziś księżyc z podłogi

Lizałem dziś księżyc z podłogi Brudny od śladów twych wizyt I włosów wplątanych w kratery. Jadłem dziś księżyc z twej dłoni Słony od potu miłości I mórz wypełnionych nasieniem. Ssałem dziś księżyc co w tobie Zorzą rozjaśniał skraj nocy A krzykiem oznajmiał istnienie. Piłem dziś księżyc z twych piersi Gdy mlekiem w pełni nabrzmiałe Tryskały w mrok galaktyki. Lizałem dziś księżyc z podłogi I ciało twoje ujrzałem. -- 10 czerwca 2013, 22.40-23.20

Są czy my?

Alkoholowe zwidy, władcy utopii Wyślizgłe w dłoni kufle Drżące każdym łykiem Upitym westchnieniem W kolorze zbyt późnej godziny. Sączymy. Lagi w ich spojrzeniach, zagubione chwile Moment, gdy gotówka zamienia się w płyny W półmroku zaprzeczeń W uldze zapomnienia Dna wciąż nie widzimy. Sączymy. Szepty cichych pragnień, kolejne spełnienia Usta stolik usta, chwila zapętlenia Duch unosi ciało Kropla rosy płynie Po szkle i po ciele, tego nie widzimy. Sączymy. -- Kraków, 11 czerwca 2013, gdzieś w drodze do Antycafe, około 18-19

dzień

dzień w którym cię spotkałem należał do spokojnych nikt, kogo znałem, nie umarł nie rozpoczęto nowej wojny. w oparach obietnic alkoholu siedziałem przy stoliku, pod sceną szukając nowych wrażeń, niepokoju usiadłaś w światła cieniu. nie było szoku, jakiegoś zakochania usiadłaś tak zwyczajnie, jakby zaniedbana, spragniona otoczenia, wciąż nowego oddzielona ode mnie ramieniem znajomego. gdy wychodziłaś, gdy wyszłaś przecież nic się nie stało w pamięci zdjęć skrywałem noc i nic mnie nie bolało, nic bardziej, nic nowego. odeszłaś, by mnie poznać, pod ramię znajomego. -- Kraków,  Fri Aug 09 2013 10:26:21 GMT+0200 

Symetria

Gdy dzielę Cię na dwie Cięciem cichym i sprawiedliwym Wydajesz się być taka sama. Później biorę za rękę jedną Twoją połowę - Idziemy na spacer. W chwili zapomnienia głaszczę Cię Po policzku, którego nie masz A Twoje oko w zdziwieniu Stara się śledzić moje ruchy. Nadaremnie. Gdy już wrócimy a deszcz zapomni nasze ślady Sklejasz się w idealnej perfekcji ciała. Wychodzisz... Śledzę zarys Twoich ramion - Balansujesz pomiędzy lewą a prawą, By każdym krokiem podkreślić siebie. I tak codziennie, krojona tajemnicą Uśmiechasz się półtwarzą do odbicia w lustrze. Jesteś cała. -- godzina późna, osiemnasta, pomiędzy deszczem a deszczem, 11 czerwca 2013, Kraków

Przemiany wampira - Charles Baudelaire

Niewiasta, ust czerwienią znaczona zuchwałą, Niby żmija na węglach w skrętach prężąc ciało, Trąc o łoże pierś pełną żądz nieujarzmionych, Potok słów wylewała piżmem nasyconych: - "W wilgotnych moich wargach wiedza upojenia; Umiem w łożu zatopić skrupuły sumienia; Suszę łzy; krwi stygnącej bić każę goręcej I starczym ustom uśmiech przywracam dziecięcy - A kogo do nagości mej dopuszczę łaski, Zastąpię mu księżyca, gwiazd i słońca blaski! Bo, mój mędrcze, w pieszczotach ja tak wyćwiczona, Gdy owijam wybrańca w wężowe ramiona, Lub do hojnych mych piersi puszczam głodne usta - I skromna, i rozpustna, i groźna, i pusta - Że dla mnie za otchłanie takie upieszczenie Anioły by w niemocy szły na potępienie!" A kiedy z kości moich wyssała szpik cały, Ja zaś zwróciłem wreszcie ku niej wzrok omdlały - Na jej miejscu ujrzałem tuż przy boku swoim Jakiś bukłak oślizły, napełniony gnojem! Zamknąłem oczy, lodem przerażenia ścięty; A gdym otworzył, chcąc sen odegnać przekl

Myślenie tobą - Edward Balcerzan

*** myślenie tobą nacinanie brzozowej kory płócien Renoira ale tylko do miejsc nie zabliźnionej wilgoci zwijanie w przekrwionym kciuku prażącego żagla z tkaniny twego biodra nazbyt spierzchłej farbą zbłąkany w tobie w dźwięczne mrowisko grudek na odwrocie łydki zwiany z suchą watą przesilenia dostrzegalny w listopadach świateł wzbierający w sypką łachę przyśnionego tobie ciała powtórzeni w sobowtórach naszych ust -- niepowtarzalni wydobyci z ciepłych kropel snu -- niedocieczeni przygarnięci w popielatej wnęce -- czasu? siebie? snu? ogarniający wnękę

Bajka o Kwadratowym Chłopcu, który chciał wiedzieć

Na pewnej Dziwnej Planecie, w Dziwnym Wszechświecie, mieszkał Kwadratowy Chłopiec. Chłopiec od urodzenia dziwił się, że wszyscy dookoła są prostokątni a on, jedyny, jest kwadratowy. Gdy dorastał, czytał coraz to mądrzejsze książki, poszukując w nich odpowiedzi - dlaczego jest kwadratowy? W końcu postanowił poszukać rozwiązania dręczących go pytań na innej planecie. Zbudował statek kosmiczny, którym wyruszył w podróż, opuszczając Trójkątną Planetę. Lądował na wielu ciałach kosmicznych, rozmawiał z wieloma Obcymi, wszystko nadaremnie. Kwadratowy Chłopiec odwiedza Galaktykę Drogi Mlecznej Po wielu latach dotarł na kraniec Dziwnego Wszechświata, za którym znajdowała się Nicość. Przekroczył granicę - materia stała się myślą. Dziwny Chłopiec pomyślał o nękającym go pytaniu a wtedy myśl stała się materią. Chłopiec wynurzył się w innym Wszechświecie. W tym obcym świecie, wszystko wydawało się obce. Formy były obłe, owalne lub kuliste. Galaktyki, gwiazdy, planetoidy, planety, atomy. Odebrał si

Kwantowe sny

Tam, gdzie wplątani w nasze dłonie Kreślimy myśli trajektorie Atomem kroku, rozkołysane Fotony zdarzeń tną historię. Kwarkom uczuć nierozerwanych Splątanych w chwili skończoności Mówimy - bądźcie nad wyraz dzikie Pławcie się w morzu nieoznaczoności. Gdzie czasoprzestrzeń skrywa swe brzegi Wszechświata, ramy tkane włóknem czasu Drżą czarne koty, nieokreślone bytem Krocząc ścieżkami fraktalnych lasów. Tam, gdzie wplątani w nasze dłonie Żyję lustra odbiciem, niepoznany W morzu tachionów okręt tonie Przykryty całunem kwantowej piany. -- Kraków, 20140630, 20130817, 20130812, 20220126

Muszelka

Tak oto leżę, na brzeg wyrzucony Pusty, ślepy, niemy, piaskiem nakarmiony. Imienia spamiętać już mi niepodobna W ciepłym dole leżę, trumna to wygodna! Kraby i robaki, robaki i żmije Uczepiony stopy wodorost się wije W rytm morskiej muzyki - Dostojny, spokojny i zarazem dziki. W ustach piach i woda, dłonie zanurzone Łapią morski przypływ, falą są ochrzczone. Chciałabym wstać, nie mogę, oto chwila trwogi - Falą uniesione odpływają nogi. I oto następne uderzenie wody Odpływają ręce, niczym drewna kłody. W korpus walą fale, walą niestrudzenie Patrzę jak odpływa moje przyrodzenie! I trzustka odpływa, serce i wątroba Jakby nie powiedzieć, to morska choroba! Korpus w końcu puścił, czerep oderwany Kiwa się w koronie z szarej morskiej piany. Ząb za ząb, oko też za oko Wyszczerbiona czacha szczerzy się szeroko. Fala mknie za falą, rok płynie za rokiem Czas wlecze mój czerep jakbym żył z wyrokiem. Wreszcie... koniec kary, udręka skończona Leży czaszka w piachu na brzeg

Wiatr - Krzysztof Kamil Baczyński

Wiatr bluzga, jak krew się sączy, na oczy - ciemności płachta, w nim omackiem błądząc czuję miękki opór pnączy. A to są ciała chyba, chyba groby, chłodne jak wody pręty, to są ramiona trwogi ludziom zmarłym odcięte. Wiatr niesie piachu żagiel, nasmuża się na nas cienko - - to woda, może wydmy nagie? Ledwo nad wierzchem ręką znak pożegnania odfrunie, nowe piasków sklepienie wiatr wzdyma w ciemnej łunie, toniemy, pożarci przez ziemię, gdzie sami jesteśmy dnem. Będziemyż sobie jak posąg wydarty pokrywom wieków? Znajdziemyż kruszyny włosów z tych czasów na skroni zostałe? Wołam cię, obcy człowieku, co kości odkopiesz białe: Kiedy wystygną już boje, szkielet mój będzie miał w ręku sztandar ojczyzny mojej.

Gi

W półmroku słów, czytane szeptem Na wpół wyrwane z kalendarza Toczą się wojny nieustanne Myśli, co ciągną ją do ołtarza. Na tym ołtarzu ofiara krwawi Łzami, ślepymi od udręczenia I choć próbuje się przeciwstawić Dzień jej historii już nie odmienia. W blasku księżyca ciemność nie boli Sen jak spłoszony, ciepłem umyka A ona siedzi, na skaju ciszy Chaos jej ciało chłodem przenika. Stąpać, to walczyć o każdy oddech Echem bez kroków, cieniem bez ciała. Tam, dokąd zmierza, nie ma dróg śladu - Lecz nie pamięta, dokąd zmierzała... -- Kraków, 20150214 23:10

Mieszkamy przez skórę - Ryszard Krynicki

Mieszkamy przez skórę za blisko, żeby jeszcze się zbliżyć: ta rozłąka, przez mężczyzn, których ci przypominam, trwa, poprzez mężczyzn, którzy wcześniej cię przemierzali, obcojęzyczny dworzec tekstu, przez kobiety, których nie zdobyłem na tyle, żeby o nich zapomnieć; tylko ten pierworodny lęk, to po nim się poznajemy jak po ojczystym języku na nieznanym dworcu; najbliżsi więc najdalsi, kochani nienawistni, dwa obce szczepy, które przyjęły się na tym samym pniu, na ściętym pniu spojrzenia, przerwanej rozmowy; oszczep przeszył dwa zwierzęta, zwierzęta oddechu, który utkwił nam w gardłach; oszczep? oddech? choćbyś go zaszczepił, nie spodziewaj się drzewa innego niż bezsenność; mieszkamy przez skórę za daleko, by mówić o rozłące; trwało to między nami jak zbyt długa podróż, kiedy pociąg się spóźnia i ty musisz sama czekać na bezludnej stacji z przygodnym nieznajomym; trwało to między nami? to bliskie oddalenie, ten ból pierworodny i oddech uproszczony do tchu; tak i wzrok był pomiędzy nami:

Kiedy dziewczyny, którym przynosimy kwiaty - Aleksander Nawrocki

Kiedy dziewczyny, którym przynosimy kwiaty i dłoń podajemy w rękawiczce z jedwabiu nieba, idą do łóżka z nienawistnymi nam mężczyznami to z początku boli Później patrzymy już spokojniej jak rodzą nie nasze dzieci, przyjmują policzki i zdrady, a nasze wiersze bolą je po latach przy życzliwie otwartym lustrze. Ale to jeszcze nie koniec. Wiemy, że za kilkanaście lat ich dziąsła zaczną żuć zapewnienia, że tylko nas kochały wtedy róża przestanie być kwiatem, a księżyc szybko zajdzie i grzechy wejdą do mieszkań w wypłowiałych, niemodnych sukienkach. Bezzębna dobroć opinać będzie ich ciężkie ciała. -- Aleksander Nawrocki

List do K., Rzeczywistości

To zabawne, gdy czytasz książkę i trafiasz na słowa, które są jakąś przenośnią, zbieżną z tokiem twojego myślenia. W czytanej książce opisywane jest pojęcie rzeczywistości. Są trzy płaszczyzny (poziomy) rzeczywistości: zewnętrzna, uzgodniona i wewnętrzna. Ta ostatnia, to model świata, który buduje masz mózg i który potrzebny jest do poruszania się w rzeczywistości zewnętrznej. Ale... To rzeczywistość uzgodniona jest tą warstwą, którą doświadczamy, którą współdzielimy, by współistnieć, by żyć. Jednak to nie jest "prawdziwa" rzeczywistość. Jesteśmy ograniczeni zmysłami i parametrami mózgu. Nie widzimy prawdziwej łyżki, widzimy coś, cień łyżki, który nasz mózg interpretuje jako łyżkę, na podstawie posiadanego modelu (wyuczonego od dziecka). Jest całe spektrum fal, dźwięków, zapachów, itd. o których nie mamy pojęcia. Tzn mamy, bo nauczyliśmy się tworzyć przedmioty, do badania rzeczywistości. Np. kamerę podczerwieni, detektor grawitacji czy neutrin, itd. Ale nie to jest przedmiot

List do K., Karta z podróży

Z imprezy wyszedłem w noc, zaskoczony odkryciem, cieplejszą niż przy zachodzie słońca. Nie piłem, nie mówiłem, ruszałem ustami. Marionetka mojego ciała jadła, piła, słuchała i przytakiwała. Tak, nie - nie, tak. Rytm odpowiedzi śpiewał mi w głowie własną melodię. W końcu zmęczony tym rezonansem, wybiłem się do odlotu. Krok za krokiem zmierzałem do hotelu, jak zawsze, nie w tym kierunku, w którym powinienem. Pojawiło się to uczucie, że nigdzie nie czuję się obco, a przecież każda ulica w tym mieście była mi nieznana. Nie byłem sam, samotność szła obok, krok w krok, niczym cień w moich oczach. A może to cierń? Może powinienem był się zatrzymywać, usiąść na zimnej ławce i pozwolić, by samotność poczekała na mnie w hotelowym pokoju? Nie zrobiłem tego, chyba z obawy, że nie wypuści mnie do środka. Po niebie wolno przeciągały się chmury, lekko srebrząc się bliską pełnią Księżyca. Gdy patrzyłem w górę, traciłem grunt pod nogami. Równowaga, którą utrzymywałem dzień wcześniej, tej nocy prawie ni

1..50

Nie myśleć, nie myśleć, nie myśleć. To najważniejsza sprawa. Gdy jednak pomyślę i uświadomię to sobie, odliczam w myślach do pięćdziesięciu, by zamazać ścieżkę, która doprowadziła mnie do Ciebie. Jedziemy właśnie autostradą cholera wie gdzie, jest ciemno, ale i jasno, bo to chyba pełnia księżyca. Ciemność i monotonia mi nie sprzyjają, myśli za często dryfują w niebezpieczne rejony. Jeden... Pięćdziesiąt. Chyba się dzisiaj poddam z tym liczeniem, kierowca co 15 minut pryska przednią szybę, czuję płyn do spryskiwacza, co wtrąca moje myśli na wiadomo jakie tory. 1..50.

List do K., Sen

Pewien czas temu miałem sen. Byłem w jakimś pomieszczeniu, nie pamiętam gdzie, kiedy i po co. Pamiętam tylko to dziwne zdarzenie, które pojawiło się we śnie dwa razy. W pewnym momencie poczułem, że się przewracam, i że za chwilę uderzę całym ciałem w podłogę. Nawiasem mówiąc miałem kiedyś taki wypadek w środku nocy, lata temu. We śnie jednak nie uderzyłem w podłogę, ale moję ciało zaczęło w nią wnikać. Czułem dziwny prąd przepływający przeze mnie, gdy moje atomy przenikały się z atomami podłogi. Czułem, że się zapadam głębiej i głębiej, że nabieram prędkości. Nie pamiętam, czy to mnie obudziło, czy tylko przeskoczyłem do innej sceny we śnie. Potem zdarzyło się to drugi raz. Ten dziwny prąd, jak wiatr, płynący przez całe moje ciało w czasie zapadania. Pamiętam, że na początku się bałem, ale gdy tylko poczułem, że przenikam podłogę, strach opłynął, pojawiła się ciekawość tego, co będzie dalej. Obstawiam, że to dzieło trazodonu.

List do K., Nie ma co

Nic dzisiaj nie będzie Nic wczoraj nie było Nie ma co wspominać Nic się nie zdarzyło. Nikt nie złamał serca Nikt nie odniósł rany Nie ma co wspominać Nikt nie jest przegrany. Nikogo nie widać Nikogo dziś nie ma Nie ma co wspominać Niczyje wspomnienia. Niczego nie pragnę Niczego nie sięgam Nie ma co wspominać To już pusta księga. Nie ma co wspominać.

List do K., Dylan Thomas

Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy, Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi; Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy. Mędrcy, choć wiedzą, że ciemność w nich wkroczy - Bo nie rozszczepią słowami błyskawic - Nie wchodzą cicho do tej dobrej nocy. Cnotliwi, płacząc kiedy ich otoczy Wspomnienie czynów w kruchym wieńcu sławy, Niech się buntują, gdy światło się mroczy. Szaleni słońce chwytający w locie, Wasz śpiew radosny by mu trenem łzawym; Nie wchodźcie cicho do tej dobrej nocy. Posępnym, którym śmierć oślepia oczy, Niech wzrok się w blasku jak meteor pławi; Niech się buntują, gdy światło się mroczy. Błogosławieństwem i klątwą niech broczy Łza twoja, ojcze w niebie niełaskawym. Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy. Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy

List do K., Lustra

Gdy już mnie zapakujesz W lśniący, kolorowy papier Obwiążesz czerwoną wstążką I wystawisz za drzwi, by listonosz O mnie nie zapomniał - Udaj się na zakupy. Kup kolejną czarną sukienkę W cenie butelki wina Za taniego By go trzymać na lepsze okazje I buciki tak małe Że nie musisz ich chować. Nie zapomnij o książce Z lustrem między okładkami By przeglądać w niej Każde moje słowo I delektować się Zwiędłą interpunkcją znaczeń. A gdy będziesz wracała Z głową zawaloną myślami Tonąc we własnych objęciach Spójrz pod nogi - Właśnie zdeptałaś Swoje własne ślady.

List do K., Sen we śnie - Edgar Allan Poe

Z pocałunkiem pożegnania, Kiedy nadszedł czas rozstania, Dziś już wyznać się nie wzbraniam: Miałaś rację - teraz wiem - Życie moje było snem, Cóż, nadzieja uszła w cień! A czy nocą, czyli w dzień, Czy na jawie, czy w marzeniu - Jednak utonęła w cieniu. To, co widzisz, co się zda - Jak sen we śnie jeno trwa. Nad strumieniem, w którym fala Z głuchym rykiem się przewala, Stoję zaciskając w dłoni Złoty piasek... Fala goni, A przez palce moje, ach, Przesypuje mi się piach - A ja w łzach, ja tonę w łzach... Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie, Mocnym zawrzeć mógł uściskiem, Boże, gdybym z grzmiącej fali Jedno ziarnko choć ocalił!... Ach, czy wszystko, co się zda, Jak sen we śnie jeno trwa?

List do K., Opowieści z antymiłości

Palce Śniłem jej palce Kruche, delikatne gałązki Uginane wypadkową wolą Wiatru i grawitacji Dotykały mej twarzy Tyle razy, że zapomniałem Jakie to wrażenie Pamiętam chłód i zapach Nasze dłonie razem Nigdy nie były prawdziwe Drąc tkaninę skóry Brodziły bliznami krwi Kogo dziś pieszczą? Komu robią loda? Komu wiercą dziurę? Dłonie

List do K., Moje zwykłe marzenie (Paul Verlaine)

Śniłaś mi się dzisiaj. To był jakiś wspólny wyjazd firmowy w góry. Pamiętam, że siedzieliśmy w różnych autobusach. Na miejscu zakwaterowano nas w różnych pokojach. Pamiętam, że cały cały czas  spóźniałem się na posiłki i gdy przychodziłem, nie było już prawie nic do jedzenia. Nie wiem jak, nagle znalazłem się w objęciach jakiejś mniej szczupłej dziewczyny. Chciała ze mną uprawiać seks, pamiętam, że już była rozebrana na dole, gdy uciekłem. Szukałem Cię wszędzie, ale nie znalazłem. Zasnąłem gdzieś na korytarzu. I pamiętam, że gdy wstałem, o mało nie spóźniłem się na autobus powrotny, już odjeżdżał, ale się zatrzymał i wsiadłem. To pewnie sen związany z tym, że dowiedziałem się, że stałem się demiseksualny? Urywam godziny, dni. Tylko sny ciągle żyją swoim życiem, jak u Paula Verlaine'a: Moje zwykłe marzenie Śnię często - przejmująco, dziwnie - o nieznanej Kobiecie. Ja ją kocham i kocha mnie ona. Nigdy całkiem ta sama, ni całkiem zmieniona, Kocha mnie i pojmuje, i goi me rany. Tak, on

List do K., Środa

Oczekiwałaś ode mnie racjonalności, rozsądku, dobrego nastroju, zważania na słowa i wielu, wielu innych rzeczy, ale nie podołałem. Niestety, nie licząc pobytu w Gdańsku, przez cały ten czas byłem nieszczęśliwy. Cały czas. Zastanawiałem się, co ja robię a mimo wszystko pakowałem się i jechałem do Ciebie. Ta walka wewnątrz mnie trwała nieustannie. Ty mówiłaś... właściwie nawet nie wiem, co mówiłaś, ale do mnie to i tak nie docierało. Mówiłem sobie, jeszcze tydzień i będzie koniec, bo nie dam rady. I tak mijał tydzień za tygodniem. Pilnowałem się, żeby nic po mnie nie było widać. Tak, nigdy nie powiedziałaś, że znowu może coś być między nami. Właściwie na samym początku wymieniłaś powody, dla których nie możemy być razem (i wszystkie były rozsądne), ale oczywiście ja tworzyłem swoją rzeczywistość. Nie chciałaś mnie ranić, nie chciałaś mi przypominać "nie kocham cię", co powinno być początkiem i końcem każdej listy na "nie". I tak leciałem do Ciebie na skrzydłach a pote

List do K., Bez pożegnania - wtorek

Miałem dzisiaj dziwny sen. Przeskakiwaliśmy w różne przestrzenie i jedna z nich, to był jakiś zamknięty pokój, na środku którego leżało coś dziwnego. Nie pamiętam, kto to dotknął, ale ze środka zaczęła się wydobywać ciemność, która pochłaniała pokój a w końcu i mnie. Ocknąłem się w innym miejscu. Takich przeskoków było kilka, ale ten kawałek, gdy wchłaniała mnie ciemność był przerażający. Ten sylwester był najgorszy, jaki przeżyłem w życiu. Nie chcę tak żyć, nie chcę tak wyglądać, nie chcę robić takich rzeczy. Mdli mnie na myśl o alkoholu, ciągle czuję smród petów z korytarza. Nie chcę, by takie coś mną sterowało, kazało coś robić, decydowało za mnie o mnie. Kilka dni temu, gdy myślałem, że musimy się rozstać, wydawało mi się, że jestem w stanie powiedzieć, że gdy mnie będziesz potrzebowała, to będę, wystarczy napisać. Że będę ponad to wszystko, co czuję złego. Czy będziesz potrzebowała się przytulić, czy porozmawiać, lub gdy będziesz potrzebowała bliskości, czułości. Zdałem sobie je

List do K., Poniedziałek

Może uda mi się zasnąć, gdy do Ciebie napiszę a może nie, i znowu będę się przewracał w łóżku całą noc. Możesz tego nie czytać, możesz skasować od razu, gdy zobaczysz, że to ode mnie. Chyba nigdy się tego nie dowiem, co mogłoby nieść udrękę, ale zapewne będę się oszukiwać, że może jednak dotrę do Twoich oczu. Jestem największym kłamcą jakiego znam, choć odbiorcą moich kłamstw jestem ja sam (chociaż nie, Tobie też się dostało rykoszetem). Okłamuję się już tak dawno, że właściwie stało się to częścią mojego zwykłego życia. Przede wszystkim okłamywałem siebie, że możesz mnie jeszcze pokochać, że mogę coś w Tobie zmienić, wydobyć to, co kiedyś zniknęło. I że mogę siebie zmienić. Kłamstwo. Sam zdaję sobie sprawę z tego, że gdy miłość zniknie, nie ma już powrotu. Koniec. Mam w sobie straszny bałagan myśli. Bezsenne noce jeszcze mocniej bałaganią we mnie, tak, że czasami, gdy budzę się rano, czuję, jakbym dopiero się położył. Zmęczony bezsennością. Myśli skaczą, przeskakują nawet teraz, gdy p